Kevin
miał wrażenie, że zaraz się udławi. Cisza, jaka zaległa w pokoju, doprowadzała
go do szału, męczyła, wykańczała, a jednocześnie nie potrafił jej przerwać.
Chciał się odezwać, ale nagle nie umiał wydobyć z siebie głosu, nie wiedział,
co powinien powiedzieć. Słuchał milczenia syna, czekał, aż spłynie na niego
fala wyrzutów, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego cisza ciągnęła go na
dno i nie umiał się wydostać, dusił się.
Devlin
był odbiciem jego, gdy miał jedenaście lat. Podobnie drapał nos, gdy się
zastanawiał, podobnie unikał patrzenia ludziom w oczy, podobnie rozwalał zamki.
I podobnie nie lubił mówić, spowiadać się ani słuchać cudzych wyznać. Zdawało
się, że jeśli którykolwiek się nie odezwie, będą tak milczeć przez
nieskończoność. Ale żaden nie umiał powiedzieć niczego odpowiedniego.
Kevin
stał w drzwiach, oparty o framugę, ze zwieszonymi ramionami, spokorniały i
przygnębiony. Wstyd był niedomówieniem. Czuł, że pali się z poczucia winy.
Zostawił dzieciaka sam na sam z podłym światem i gdyby nie cholerny Tennyson,
najpewniej wylądowałby na ulicy, okradając automaty albo staruszki.
Devlin
siedział na łóżku, wyłamywał sobie wszystkie palce po kolei, a potem jeszcze
kostki. Co prawda nie spojrzał na ojca ani razu, ale doskonale zdawał sobie sprawę,
kto zapukał do jego sali. Nawet nie wiedział, czy chce słuchać tłumaczeń i
przeprosin.
Wśród
ciszy nieznośne stawało się tykanie zegara. Przypominało bombę, która odmierza
minuty do wybuchu. Kevin miał wrażenie, że zaraz coś się stanie, że syn wygarnie
mu wszystko, co zebrało się przez lata, że nastąpi eksplozja gniewu, a jednak
nie. I z każdym kolejnym tik-tak coraz bardziej się niecierpliwił. Tik-tak.
Tik-tac. Tik-tac. Przestał wytrzymywać w chwili, gdy minęła już kolejna minuta
nicniemówienia.
-
Dev – przemówił cichym, drżącym głosem grzesznika, który szuka właściwej drogi.
Syn spojrzał na niego ciemnymi oczami z jakimś niewyjaśnionym szacunkiem, na
który nie zasłużył. Chciał powiedzieć, że jest dupkiem, nie ojcem. Chciał
powiedzieć, że popełnił zbyt wiele błędów. Chciał powiedzieć, że teraz wszystko
się zmieni.
-
Podobno cię operowali – przerwał chłopak zduszonym tonem. Poczuł, że za wszelką
cenę musi uniknąć trudnych tematów. To jak rozdrapywanie starych ran, które już
się zasklepiły. Szukał innych tematów, mniej ważnych, prostszych.
-
Zwiałem z sali wybudzeń – przyznał Kevin, podchodząc do łóżka syna. Chciał
zażartować, ale Devlin nawet się nie uśmiechnął. Za to powiedział coś miażdżąco
prawdziwego:
-
Zawsze uciekasz, tato?
Być
może Kevin nie poczułby się tak dotknięty, gdyby słowa nie były paskudnie
prawdziwe. Skrzywił się, ale nie odpowiedział, być może nie potrafił głośno
mówić o własnych porażkach.
-
Przepraszam – wyrzucił z siebie w końcu. Jedyne, co potrafił z siebie
wykrztusić. Czuł, że traci kontrole nad rękami, że ręce mu się trzęsą, a palce
zaczynają irytująco świerzbić. Zacisnął dłonie w pieści i czekał, aż usłyszy,
że jest śmieciem.
-
Ja... – Devlin zawahał się przez moment i wyciągnął rękę ku ojcu. Nie wiedział,
co powinno się powiedzieć, nie wiedział... Podobnie jak Kevin, gubił się w
słowach. Dotknął ramienia ojca i zanim się zorientował, przytulił się do niego
jak trzylatek.
-
Przepraszam – powtórzył jeszcze raz Kevin. W jednym słowie zawarł wszystko, co
chciał mu wytłumaczyć. Żal minionych dni i obietnice, że następne będą lepsze.
Że już się nie stoczy, że już będzie silniejszych niż cholerna potrzeba potęgi.
*
Kluczyk.
Najzwyklejszy, srebrny kluczyk z brelokiem w kształcie truskawki. Niby rzucony,
pozostawiony w pośpiechu na środku biurka, a jednocześnie położony tak, by od
razu przy wejściu rzucał się w oczy.
Gwen
prawie rozlała kawę. Potrzebowała chwili, by podejść i zastanowić się, co u
diaska właśnie się dzieje. Nauczyła się, że nic w jej życiu nie dzieje się przypadkowo
i kluczyk, który najpewniej powinien się teraz znajdować głęboko schowany w
domu Bena nie znalazł się u niej przypadkiem. Czarodziejka najpewniej dawała
jej sygnał. Bardzo jasny.
Odstawiła
plastikowy kubek na szafkę. Odkąd się przebudziła, żyła wyłącznie na kawie,
zbyt przerażona świadomością, że Czarodziejka znów postanowi ją odwiedzić ze
swoimi niezrozumiały umowami. Wyszła tylko na chwilę, a to wystarczyło, żeby
jeszcze raz się pojawiła i zostawiła wymowny prezent.
Nie
miała wątpliwości, że to Czarodziejka. Wyczuwała w pokoju resztki jej energii.
Podobnie jak wszystkie istoty energetyczne i używające many, zostawiała po
sobie charakterystyczny ślad. Mogła go zamaskować bez problemu, ale celowo
chciała pokazać, kto proponuje spotkanie.
Kluczyk
prowadził do malutkiego mieszkanka, które Gwendolyn i Kevin kupili niedługo po
ślubie. Od czasu, gdy ich drogi się rozeszły, stało puste, ale systematycznie
opłacane z kosmicznie wysokiej pensji Hydraulika.
Czarodziejka
przekazała jasne zaproszenie. Czekam na
ciebie, Gwendolyn prawie słyszała w uszach jej głos. Jednocześnie uprzejme,
a jednocześnie niepokojące, bo oznaczały pułapkę. Wiedziała, że samotne
spotkanie z wrogiem jest ryzykowne i
głupie, a jednak czuła, że i tak pójdzie. Musiała wiedzieć, czemu Czarodziejka
tak uparcie szuka z nią kontaktu. Ostatnio powtarzała, że chodzi o klucz, który
kiedyś służył do odpalania statku. Po co klucz, skoro teraz nie ma już statku?
Zbudował nowy? Ale w takim razie zbudował tez nowy klucz. Sentyment? Jakoś nie
pasowało do najgroźniejszego bandyty w układzie.
Ściągnęła
wyblakłą szpitalną koszulę i odszukała swoje własne ciuchy, a właściwie
podarowane przez Julię. Bluzki były za luźne, a spodnie trochę przykrótkie, ale
na razie musiały wystarczyć. Nie pytając lekarza o zgodę, wyszła z oddziału.
*
Wepchnęła
kluczyk i spróbowała przekręcić, ale drzwi nie ustąpiły. Wystarczyło lekko
nacisnąć klamkę, żeby ustąpiły, otwierając przed nią brudne, zakurzone
mieszkanie. Nawet jeśli czasem wynajmowała kogoś, żeby zajął się mieszkaniem,
sprawiało wrażenie zapomnianego. Kluczyk był całkiem niepotrzebny, tylko
zaproszenie.
Przestąpiła
próg i ruszyła. Po lewej kuchnia, w której Kevin próbował gotować, chociaż
przecież potrafił przypalić nawet wodę. Po prawej sypialnia, gdzie co noc
pokazywał jej, jak to jest widzieć kosmos po wewnętrznej stronie powiek. Po
środku drzwi do małego pokoiku, który pełnił jednocześnie funkcję gabinetu
Kevina i jej biblioteczki.
Bez
wahania skierowała się właśnie tam. Zgodnie z jej oczekiwaniami, Czarodziejka
czekała wewnątrz. Nawet nie uniosła głowy, pogrążona w lekturze. Tomiszcze na
jej kolanach była stare i poniszczone, niektóre kartki wysunęły się i
wyglądało, że trzymają się już tylko ostatnich skrawkiem.
-
Czego ty chcesz?
Dopiero
teraz podniosła oczy, spojrzała spod rzęs, choć takie spojrzenie, zazwyczaj
posyłała mężczyznom, wydęła usta i zatrzasnęła książkę. Tak jak podejrzewała,
była to jedna z wielu ksiąg zaklęć, które przez lata zgromadziła.
-
Jak wiele książek ukradłaś mojemu wujkowi? – spytała, odkładając tomik z
szacunkiem, zupełnie jakby miała przy sobie cząstkę jedynej ocalałej rodziny.
Hex
miał ogromną bibliotekę, pełną ksiąg o magii, przepowiedniach i zaklęciach. Za
każdym razem, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli, szukała pomocy w jego
zbiorach. Doskonale wiedział, że często go nawiedza, ale zaczął to akceptować,
bo warunkiem, że nie atakowała i oddawała pożyczone książki. O niektórych
zapomniała i teraz zbierały kurz w opuszczonym mieszkaniu. Nawet nie wiedziała,
czy Hex nadal żyje.
-
Czego ty chcesz? – powtórzyła.
-
A ty, czego chcesz? – Czarodziejka stanęła tak blisko niej, że ocierała się o
nią piersiami. Ciągle miała tą minę, ponętną i tajemniczą, zupełnie jakby
czuła, że ma kontrolę. Gwendolyn zdała sobie sprawę, że nie rozumie jej gry,
ale chce rozgryźć zasady i stanąć jak równy z równym.
Czego
chciała? Nie czuć. Nie czuć bólu. Pozbyć się uczucia straty. Odepchnąć żal. Nie
potrafiła codziennie zmagać się ze snami, które przypominały tyle słodkich
historii z dawnych lat. Nie dawała rady wmawiać sobie, że cała jej przeszłość
była błędami.
Czego
chciała? Spokoju i bezpieczeństwa. Odkąd wróciła na Ziemię, stale miotała się
pomiędzy szpitalem a polami bitwy, zupełnie jakby wpadła w wir walki. Ponad
wszystkie pragnęła przestać się bać, że bliscy zostaną zabici. Kevin albo
Devlin. Albo Ben. Albo...
I
rodziny. I ciepła. I miłości. I Kevina.
-
Chcę tego samego, co ty – Czarodziejka nagle złagodniała. Oczy miała dziwnie
szkliste, a wargi zaczęły jej drżeć. – I wreszcie znalazłam odpowiedniego
człowieka, Gwennie, pozwól mi być szczęśliwą. Jeden ruch i obie będziemy miały
wszystko.
Odpowiedniego
człowieka?
-
Ragnarok? – wykrztusiła zdumiona Gwendolyn. Spodziewała się wszystkiego, ale na
pewno nie romantycznej relacji między tymi dwoje. Chociaż... Czarodziejka
zawsze wchodziła w poronione związki. Przyganiał kocioł garnkowi.
-
Tak – Czarodziejka uśmiechnęła się delikatnie, tak, jak uśmiechała się do
Darkstara, gdy była jeszcze nastolatką. – A on potrzebuje tego klucza, chce
mieć cokolwiek po dawnej potędze, rozumiesz? Jego obsesja. Daj mi to. Daj mi
mój spokój. A ja dam ci swój.
Nie,
nie rozumiała. Cały wizerunek zakochanej, oddanej Czarodziejki wydawał jej się
podejrzany, zwłaszcza, że wiele razy wcześniej mówiono już o zemście. A może go
przekonała? Może tak, jak ona, chciała tylko spokoju i poczucia, że żadne dawne
porachunki nie zagrodzą drogi do szczęścia?
Zanim
zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Czarodziejka wyminęła ją i wyszła, zatrzaskując
za sobą drzwi. Gwendolyn stała i analizowała jej słowa, zbyt skupiona, żeby
zobaczyć przebiegły uśmiech, który czaił się na ustach przeciwniczki.
*
-
W porządku. Na pewno masz pytania – Kevin stał przy oknie i przyglądał się
okolicy. Szary, szpitalny parking powoli pustoszał, lekarze kończyli dyżur, a
nocą niewielka część personelu pozostała w pracy, reszta wracała do domu na
błogosławiony odpoczynek. Miał wrażenie, że oddycha mu się jakoś lżej. Zburzył
mur, który jego przestępstwa zbudowały przez lata, a który oddzielał jego i
jego syna.
-
Co teraz będzie?
Kevin
wciągnął ze świstem powietrze, ale nic nie powiedział. Czemu smarkacz ze wszystkich
pytań wybrał najtrudniejsze? Co teraz będzie, zależy do cholernego Tennysona i
jego decyzji. Ma całkowite prawo zamknąć go w nicości, wyzwać od bandytów i
drani. Ma całkowite prawo go ułaskawić ze względu na dawne dzieje.
-
Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą.
-
Nie zostawisz mnie? – upewnia się Devlin i chociaż wygląda poważnie, głos mu
drży. Przez całe życie czuł się jak wygnany pies, pozbawiony domu i bezpiecznej
przystani. Miotał się między ulicą a Tennysonami.
-
Nie – tego akurat był pewny.
-
W porządku.
I
znowu milczenie, ale już nie złe, ale ciepłe i pełne zrozumienia. Żaden z nich
nie przepadał za mówieniem, jak przystało na facetów. Zabawne, że Kevin
potrzebował wiele czasu, by dorosnąć, a Devlin w wieku kilkunastu lat tak wiele
wiedział i przeżył. Może nawet więcej niż powinien.
-
Ben to twój przyjaciel?
Kevin
zawahał się przez moment. Czy Tennyson faktycznie był mu aż tak bliski? Miał
współpracowników przy handlu, ale chyba nie przyjaciół. Z drugiej strony, to on
zawsze ratował go, gdy przewracało mu się w głowie.
-
Tak.
-
A ciotka Gwendolyn?
Kevin
wyprostował się gwałtownie. Gwendolyn. Jak to idiotycznie brzmiało! Nie było go
wśród Tennysonów bardzo długo, ale wciąż nie mógł się przyzwyczaić do zmian.
Ben idiotycznie wyglądał z brodą, a Gwen... Co się z nią porobiło? Gwendolyn.
Nieprzystępna Gwendolyn.
-
Też – odpowiedział w końcu. Devlin popatrzył na niego podejrzliwie, ale nie
drążył. Milczenie wydało mu się cokolwiek podejrzane, ale wolał nie wiedzieć,
za wiele.
Kevin
zmrużył oczy, by widzieć lepiej. Przez parking przebiegła Gwendolyn, wracała z
sobie tylko znanego miejsca. Co ona znowu kombinuje?
__________________________
Wreszcie. Nie wyszło, tak jak chciałam, ale chyba lepiej już nie będzie.
Później, niż chciałam, ale jestem.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, wartobyło czekać. Mam nadzieję, że Kevin faktycznie nie opuści już Devlina. Co do Gwen, to chyba zgłupiała na stare lata. Powinna wiedzieć, że Czarodziejce się nie ufa i nawet nie rozważać innej opcji, niż pokonanie przeciwniczki i najlepiej wysłanie jej do nicości.
Pozdrawiam i czekam na nn.
Przepraszam :) Poprawię się, następny rozdział chyba będzie wcześniej. Mówię chyba, bo nigdy nie wiadomo jak to wyjdzie.
UsuńZgłupiała? Właściwie, ona sama nie wie, czego chce.
Swoje przeżyła i niewiele było w tym szczęścia, a jeśli już, było to szczęście bardzo ulotne, pijane wesele i plastikowy pierścionek. Marzy tylko, by mieć spokój.
A Czarodziejka to twardy gracz i na dodatek zna ją od bardzo dawna, więc wie, gdzie uderzyć.
Pozdrawiam :)
super w końcu nowa notka. Znalazłam tego bloga całkiem niedawno i jestem nim zachwycona. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPostaram się pisać częściej, ale brak czasu (taka ładniejsza nazwa na lenistwo) nie zawsze pozwala. Nowość raczej będzie niedługo i mam nadzieję, że następnym razem nie będzie tego "w końcu" :)
Pozdrawiam
Dobrze że kevin pogodził się z devlinem! Jedną uwaga kiedy nowy rozdział ?!
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie drugiego, ale być postaram wyrobić się na pierwszego :) Pozdrawiam.
Usuń