Gwendolyn
spojrzała na gościa z mieszanką wstrętu i strachu. Czarodziejka opierała się
nonszalancko o ścianę, skrzyżowała ręce na piersi i nieprzerwanie uśmiechała
się złośliwie, zupełnie jakby miała świadomość swojej przewagi.
-
Czarodziejka – sapnęła Gwendolyn, unosząc się na łokciach. Nadal czuła paskudny
ból pleców, prawie nie mogła się poruszyć. Spojrzała na rywalkę hardo,
napinając mięśnie twarzy. – Ciągle uciekasz, nie masz odwagi walczyć na
poważnie!
-
Daję wam fory – odparła słodko kobieta, siadając na łóżku. Gwendolyn
natychmiast poczuła słodką woń jej perfum. – Gdyby nie to, ty, twój kochaś i
jego synuś już dawno byście zdechli. Swoją drogą, to trochę popieprzona
sytuacja, nie uważasz?
Gwendolyn
odwróciła ze złością wzrok. Mi to mówisz?, warknęła w myślach. Jej były partner
z przeszłością kryminalną i jego syn, którego na dodatek zaczęła traktować jak
własnego mieli jakieś niezałatwione porachunki z jednym z najgroźniejszych kosmitów
w tym układzie. A pomyśleć, że zanim przybyła na ziemie miała całkiem
poukładane życie.
Zastanawiała się, co powinna w tej chwili
zrobić. Czarodziejka była zaledwie kilkanaście metrów od niej, czuła jej
zapach, z łatwością mogła ją zmiażdżyć maną... I na odwrót. Zresztą, wyglądało,
że nie szukała zwady, a przyszła porozmawiać.
-
W każdym razie, Gwennie, kiedyś miałaś ładniejsze dłonie, wiesz? – Czarodziejka przejechała paznokciem po ręce
przeciwniczki. Gwendolyn w mgnieniu oka odepchnęła dłoń rywalki od siebie,
jakby dotknęła czegoś obrzydliwego.
-
Przyszłaś rozmawiać o moich rękach? – spytała chłodno, poprawiając się na
poduszkach.
-
Gwennie, jesteśmy z tej samej krwi, obie mamy ten sam talent, po co te nerwy?
Nie możemy porozmawiać?
-
Zdecyduj się, H o p e – Gwendolyn poczuła palącą satysfakcję, widząc, że oczy
Czarodziejki niebezpiecznie się zwężyły. – Albo z nami walczysz, albo chcesz
rozmawiać.
- Gwennie, robię ci łaskę – odparła, nie zmieniając
tonu. Założyła nogę na nogę i pochyliła się nad kobietą tak, ze ta czuła jej
słodki oddech na nosie. – Mogę cię teraz zabić jednym zaklęciem, a jednak nadal
tu jesteś.
-
Obejdę się bez twojej łaski – warknęła Gwen, a jej ręka zabłysła maną. – Chodź,
walcz ze mną i zobaczymy, kto jest naprawdę silny – dodała hardo, chociaż
czuła, że wraz z użyciem mocy cała energia ją opuszcza i ledwo ma siłę utrzymać
się w pozycji siedzącej.
-
Skarbie – Czarodziejka zacisnęła dłoń na jej nadgarstku tak mocno, że Gwendolyn
prawie pisnęła. – Nie rzucaj się tak! Twój kochaś też się tak rzuca. Posłuchaj
mnie tylko przez chwilę, a potem rób co chcesz.
Gwendolyn
wyszarpała rękę z uścisku Czarodziejki i spojrzała na nią pełnym pogardy
spojrzeniem, na co ta się tylko uśmiechnęła. Nienawidziła tego uśmiechu,
takiego pewnego siebie, pogardliwego, pełnego wyższości nad całym światem.
Doprowadzał ją do szału! A najgorsze było to, że miało prawa się wywyższać, bo
parokrotnie pokonała ich z miażdżącą przewagą.
-
Mam dla ciebie prosty układ, Gwennie – szepnęła Czarodziejka.
-
Nie chcę wchodzić w żadne pieprzone układy ani z tobą, ani z Ragnarokiem! –
odparła błyskawicznie Gwendolyn.
-
Dziewczyno, trochę spokojniej – Czarodziejka pokręciła głową z dezaprobatą. –
Daj nam klucz, który gdzieś ma twój kochaś, a zostawimy was w spokoju.
Gwendolyn
popatrzyła na nią zdumiona. Pamiętała doskonale cały ten „klucz”. Odblokowywał
działanie statku Ragnaroka, dzięki któremu mógł pobierać energię ze słońc i
wykorzystywać ją dla siebie. Tylko po co im klucz, skoro statek wybuchł? Kevin
Levin na pewno gdzieś go ukrył, ale nie miała pojęcia, gdzie. Nie chciał
rozmawiać o tamtym wypadku ani z nią, ani z Benem, ani z matką.
-
Statku już nie ma – zauważyła. – Nie ma czym pobrać energii.
-
Och, Gwennie, nie o to chodzi – odparła Czarodziejka. – Po prostu potrzebujemy
klucza! Jeden klucz za wasz spokój! I masz rację, statku już nie ma, więc
Ragnarok nie pobierze energii z żadnego słońca i nie unicestwi życia na, na
przykład, Ziemi.
Gwendolyn
zmarszczyła brwi. Podstęp! To na pewno był podstęp! Zbyt długo znała
Czarodziejkę, żeby wierzyć, że po prostu chce kluczyk i przestanie kombinować jak
zniszczyć jej życie. A jednak gdzieś w głębi siebie marzyła, że jeśli się
zgodzi, to zapewni wszystkim najbliższym spokój przynajmniej na jakiś czas.
-
Klucz – powtórzyła Czarodziejka.
W
tym samym momencie drzwi do sali otworzyły się z hukiem, a do środka wkroczył
Kevin Levin. Myślała, że go operują, ale najwyraźniej trzymał się całkiem nieźle,
bo poza licznymi siniakami i bandażami nie sprawiał wrażenia szczególnie
uszkodzonego. I przynajmniej potrafił utrzymać się na nogach, w przeciwieństwie
do niej.
-
Czarodziejka – syknął przez zęby, w mgnieniu oka ogarniając sytuacje. Przez
jedną krótką sekundę spojrzał na Gwendolyn, i chociaż trwało to zaledwie
chwilę, i tak na nowo rozgorzał w nim żal, ból, złość i to cholerne uczucie
straty.
-
Kevin Levin – Czarodziejka podniosła się z łóżka Gwendolyn i popatrzyła na
niego z szerokim, pogardliwym uśmiechem. – Właśnie o tobie rozmawiałyśmy,
wyobraź sobie.
Uniósł
brwi, ale jego twarz nadal pozostała wykrzywiona w paskudnym grymasie gniewu.
Dopiero teraz Gwendolyn zobaczyła, że jedną ręką podpierał się o szafkę, a
zaciska zęby nie ze złości – ale z bólu.
-
Złożyłam Gwennie pewną propozycję – dodała, podchodząc do niego bliżej. W
mgnieniu oka złapał jeden ze stojących pod ścianą stojaków na kroplówki i wchłonął
metal, tworząc wokół ramienia metalową osłonę. – A może i ty przystaniesz?
-
Nie wchodzę w układy z bandytami – odparł sucho, przemieniając swoją dłoń w
miecz. Czarodziejka cofnęła się o krok, jakby w obawie, że zaraz się zamachnie
i zaatakuje.
-
Tylko posłuchaj – poprosiła przymilnie, mrużąc oczy. Gdyby Kevin nie znał jej
tak długo, uległby temu spojrzeniu, tej urodzie, tym piersiom, temu głosowi.
Zdążył się wiele razy przekonać, że to tylko gra, a jeśli raz w nią wejdzie, to
skończy jako przegrany.
-
Wynoś się stąd po dobroci albo pożałujesz – warknął, postępując dwa kroki do
przodu. Spojrzał ponad jej ramieniem i mrugnął do Gwendolyn, zrozumiała bez
żadnego słowa. Jej ręka zabłysła maną i była gotowa do ataku.
-
Kevin, mam bardzo korzystną ofertę – powtórzyła trochę ostrzej.
-
Spieprzaj stąd – burknął i już atakował. Zamachnął się, ale odskoczyła. Zanim
zdążyła wypowiedzieć zaklęcie, przygwoździł ją do ściany. Szarpała się i
próbowała wywinąć, ale na próżno – trzymał ją z całych sił. Nagle poczuł
paskudne ciepło na całym ciele, a zaraz potem jakaś dziwna moc odrzuciła go
kilka metrów do tyłu. Zatrzymał się na ścianie, dysząc ciężko.
-
Walka ze mną to błąd, Kevinie Levinie! – powiedziała dumnie. Nagle dostała w
plecy silnym pociskiem many. Gwendolyn weszła do akcji, hm? Upadła na jedno
kolano, ale zacisnęła zęby i oddała ze zdwojoną siłą. Kobieta krzyknęła, ale
zdążyła się uchylić.
-
Pomyśl nad moja propozycją, Gwennie – powiedziała, mrugając porozumiewawczo.
Wspięła się na parapet, otworzyła szeroko i wyskoczyła. Gwendolyn w mgnieniu
oka dopadła parapetu, ale jej już nie było – zupełnie jakby się rozpłynęła.
-
Wchodzisz w układy z wrogiem? Do reszty zwariowałaś? – Kevin spojrzał na nią ze
złością, skrzyżował ręce na piersi i czekał na wyjaśnienia.
-
Nie wchodzę w żadne układy – odparła chłodno. – Zresztą, nie mów mi, kto tu
zwariował. Na mózg ci padło!? Atakujesz wroga zupełnie nieprzygotowany!
-
Broniłem cię, do cholery – warknął. – Leżałaś na tym łóżku jak ostatnia ofiara,
a ona w każdej chwili mogła cię zabić!
-
Przyszła się dogadać! L e v i n, jesteśmy dorośli! Nie musimy się ciągle bić
jak durne dzieciaki! – zaprotestowała, stając z nim twarzą w twarz.
-
Właśnie, jesteśmy dorośli – podkreślił. – Może wypadało by w końcu przestać patrzeć
naiwnie na cały świat? „O, przyszła porozmawiać, pogadamy sobie, och jak będzie
miło, jeszcze herbatki brakuje” – dodał wysokim, przesłodzonym tonem.
-
Dorośli ludzie nie rzucają się z pięściami na każdego napotkanego! – pokręciła głową,
nagle zdając sobie sprawę, że kłócą się jak dawniej, jakby nic się nie
zmieniło. I gdyby nie minęły te lata, gdyby nie mieli tyle za sobą, gdyby nie
mieli do siebie tyle żalu, pewnie przez resztą dnia kochaliby się do utraty
tchu, gryźli i śmiali jak nienormalni.
-
Tęskniłem za tym – mruknął chłodno, zupełnie jakby odgadywał jej myśli.
Jednocześnie miała wrażenia, jakby jego oczy zaczęły się śmiać.
-
Ja też - westchnęła wbrew wszelkiemu
rozsądkowi. Pod wpływem jego czarnych oczu natychmiast stopniały wszystkie
bariery, które budowała w sobie przez lata. Zapomniała o absurdzie całej tej
sytuacji, zapomniała, że się już dawno rozwiedli, zapomniała, że on ma syna,
zapomniała, jak bardzo przez niego cierpiała.
Wpił
się w jej usta zupełnie niespodziewanie, przyciągnął ją do siebie, gryzł i
całował, dziko, namiętnie, tęskno. Zanurzył rękę w rudych włosach, drugą
przejechał po plecach tak, że aż się wzdrygnęła. Stała zdumiona, a potem –
łykając łzy – oddała pocałunek.
-
Gwen, co się do cholery porobiło, że... – szepnął, gdy wreszcie się od siebie
oderwali. Przytulał ją do siebie, pochylił się i swoje czoło oparł o jej.
-
G w e n d o l y n – poprawiła nagle ostro.
-
Daj spokój. Dla mnie jesteś G w e n – odparł. Zacisnęła oczy i odepchnęła go od
siebie. Nie była w stanie dłużej na niego patrzeć, chociaż jeszcze przed chwilą
całowała go tak cudownie, tak zwierzęco, tak niesamowicie.
-
G w e n d o l y n, do cholery – sapnęła, patrząc przez otwarte okno. – I już nie jestem
dla ciebie! – dodała twardym tonem i dopiero pod koniec głos na moment jej się
załamał. Zdała sobie sprawę, że to był tylko chwilowy skok i lot i gdyby
pozwoliła mu mówić, gdyby jeszcze raz pozwoliła na coś takiego, gdyby pozwoliła
sobie uwierzyć, że może być jak dawniej, to upadek byłby jeszcze boleśniejszy. To nic nie znaczyło, powtórzyła w
myślach. To cień dawnych błędów. Bała się znowu zaangażować
W
tym samym momencie do środka wszedł Ben z plastikowym kubkiem kawy z automatu.
Na widok dwójki przyjaciół uśmiechnął się wesoło, stawiając kubek na jednej z
szafek. Zupełnie nie zauważył, że Kevin patrzy na Gwendolyn w jakiś dziwny, smutny sposób, a ona stoi do niego tyłem i oddycha podejrzanie ciężko.
-
Nie powinieneś być na Sali wybudzeń, Kevin? – spytał, klepiąc kompana po
ramieniu. Zupełnie zignorował wściekłą, wykrzywioną twarz. – Lekarze się wkurzą!
Gwendolyn, przyniosłem ci kawę. Kevin, ty też? Mogę skoczyć po jeszcze jedną.
-
Nie – odparł zimno. – Właśnie wychodziłem.
-
Zajrzyj to Devlina – dodał Ben, łapiąc go za rękę. – On na ciebie czeka.
A już miałam nadzieję, że od tej chwili będzie tak, jak dawniej. Wiem jednak, że wierzysz w potęgę miłości i to wszystko jeszcze się jakoś ułoży. Czekam na rozmowę Kevina z synem.Wiem, że ma on jeszcze szansę wszystko naprawić i być dobrym ojcem.
OdpowiedzUsuń" Nie wchodzę w układy z bandytami" I kto to mówi?
Czekam na nn. Mam andzieję, że tym razem troszkę krócej. Pozdrawiam.
Jakby od razu było jak dawniej to by było za łatwo przecież :) Muszą się jeszcze trochę posprzeczać, powypominać, pożalić.
UsuńZalatuje hipokryzją, co?
Postaram się jak najszybciej, ale mam trochę spraw na głowie. Pozdrawiam.
Uh... Gwendolyn jest taka głupia... Ale wiem, że to tylko część Twojego bloga i wierzysz w potęgę Gwevin =^w^= Ciekawa jestem rozmowy Kevina i Devlina, przecież młody w końcu podsłuchał, coś że byli razem. :3 Będzie ciekawie! Zapraszam do mnie: http://gwevinoholiczka.blog.pl/ ~Gwevinoholiczka.pl
OdpowiedzUsuńGwendolyn jest skrzywdzona - nie umie mu znowu zaufać i wie, że w obecnej sytuacji wszelkie przejawy zaangażowania będą niewłaściwe i głupie :)
UsuńNowość pewnie pod koniec tygodnia. Pozdrawiam i na pewno zajrzeć, dzięki.
Nie! było już tak romantycznie :D Kurcze gwen spiepszyla przecież oboje chcą być dalej razem
OdpowiedzUsuń