Trzynasta część :) Zapraszam
Coś mi się chyba na blogu pochrzaniło O,o Jeśli Wam też wyświetla się tekst tylko w części, po prostu kliknijcie na tytuł i otwórzcie sam post, a nie wszystkie. Powinno być lepiej, a ja się wkurzam, bo nie wiem, co się dzieje.
Coś mi się chyba na blogu pochrzaniło O,o Jeśli Wam też wyświetla się tekst tylko w części, po prostu kliknijcie na tytuł i otwórzcie sam post, a nie wszystkie. Powinno być lepiej, a ja się wkurzam, bo nie wiem, co się dzieje.
Devlin obudził się nagle, słysząc
czyjeś kroki w pobliżu. Wymruczał coś, wtulił twarz w poduszkę, ale gdy miał
się przewrócić na drugi bok – jego ramię zapulsowała okrutnym bólem. W
zupełności otrzeźwiał, przypominając sobie wszystkie wydarzenia ostatniego
wieczoru. Czarodziejka, Legerdomena, ciocia Gwendolyn, ten cały Ragnarok i
krótka, nierówna walka między nim a dużo silniejszym przeciwnikiem. W ogóle nie
pamiętał, co było potem! Jakby zbyt mocne uderzenie wroga sprawiło, że stracił
przytomność.
Rozejrzał się po pomieszczeniu.
Spodziewał się obskurnej, wilgotnej sali tortur albo obrzydliwego, porośniętego
grzybem więzienia. Zamiast tego czekał go najzwyczajniejszy szpital. Kozetka
zasłana czystą, białą pościelą, szafeczka z jego ulubioną czekolada na blacie i
stojak dla kroplówki. Dopiero teraz zauważył, że miał wbity wenflon.
Niezdarnie poruszył obolałymi nogami,
zdając sobie sprawę, że poza kilkoma siniakami i zadrapaniami nie miał żadnych
obrażeń. Powoli wstał i, podpierając się na stojaku, który – chcąc nie chcąc –
musiał ciągnąć za sobą – podreptał boso do wyjścia z sali.
Na korytarzu nie było prawie nikogo,
może dlatego, że ledwo dochodziła trzecia w nocy. Z dyżurki dochodziły chichoty
pielęgniarek, które przeglądały kobiecy magazyn, a także chrapanie zmęczonego
dyżurem doktora. Wszystkie drzwi do sal pacjentów były zamknięte.
Devlin pamiętał słowa ciotki Gwendolyn
„Tata tu jest”. Zastanawiał się, czy jest w stanie gdzieś go znaleźć i co z
samą ciotką. Przecież ona też oberwała, zaraz na samym początku. Zadrżał z
zimna.
Był na oddziale dziecięcym, tutaj nie
miał czego szukać. Poczuł się trochę urażony, że kogoś takiego jak on –
„odważnego, prawie dorosłego dwunastolatka” pakują do sal razem z małolatami.
Dyskretnie, tak, by lekarz prowadzący go nie usłyszał, przemknął korytarzem w
stronę schodów i zszedł piętro niżej. W prawo - ginekologia. Nie przypominał
sobie, żeby ciotka Gwendolyn była w ciąży, więc poszedł w lewo. Przypadkiem
trafił na pielęgniarkę.
- Zgubiłeś się młodzieńcze? – spytała,
rozciągając wymalowane czerwoną szminką usta w dziwnym uśmiechu. Była już
starsza, trochę posiwiała, gruba i niewielka, ale z jakiegoś powodu budziła
zaufanie. Devlin przez moment bardzo chciał jej powiedzieć, jak bardzo się boi,
jak wszystko się posypało, ale zacisnął wargi.
- Szukam Kevina Levina – odparł
sucho. Pielęgniarka popatrzyła na niego
trochę dziwnie, jakby urażona chłodnym tonem, zmarszczyła brwi.
- Jest operowany – powiedziała,
wyminęła go i nie zaszczyciła nawet spojrzeniem. Devlin popatrzył za nią i
westchnął ciężko. Gdyby wysilił się na bycie miłym, na pewno zaprowadziłaby go
prosto na miejsce, a tak mógł się włóczyć po szpitalu godzinami. Nie miał
pojęcia, gdzie może być blok operacyjny.
Poszedł korytarzem najpierw prosto, a
potem skręcił w lewo. Nawet nie zauważył, kiedy zabłądził na ortopedię. Już
miał zawrócić, gdy ujrzał w kawiarence dwie znajome postacie. Ben Tennyson i
pradziadek Max Tennyson! Uśmiechnął się wesoło i już miał podejść, gdy zdał
sobie sprawę, że wyglądają na bardzo zmartwionych. Schował się za reklamą
nowych ciastek, co nie było takie łatwe z wysokim stojakiem na kroplówki i
nadstawił uszu.
- Powinniśmy wezwać Hydraulików –
stwierdził poważnie Max. – Sam zawsze byłeś przeciwko niemu, nie przerywaj mi,
Ben, a teraz nagle chcesz go chronić? To niebezpieczny przestępca!
Devlin omal nie zachłysnął się
powietrzem. Mówią o jego tacie, o Kevinie Levinie!
- Dziadku – Ben westchnął ciężko. –
Kevin się pogubił, ale ja też się gubiłem. Nie można go tak jednoznacznie
przekreślić.
- Od kiedy jesteś taki miłosierny? –
Max cmoknął z poirytowaniem.
- Kiedy wiozłem do szpitala Gwendolyn –
Ben pochylił się nad Maxem i powiedział mu cicho, tak, że Devlin nie usłyszał:
- stale tylko powtarzała „Kevin, Kevin”. Myślisz, że można go jej odebrać po
raz drugi?
Max omal nie załamał rąk. Doskonale
pamiętał dzień, w którym jego skacowana, wymęczona wnuczka wróciła i oznajmiła
mu, że jest już szczęśliwą mężatką. Gdy usłyszał jeszcze, że zmusili biednego
urzędnika w środku nocy do klepania formuł, a potem przetańczyli całą noc w
barze, zamiast zorganizować podręcznikową uroczystość, po prostu wybuchnął
śmiechem. Dostał nawet jedno zdjęcie ze ślubu. Robione komórką, trochę
niewyraźne, prześwietlone. Gwendolyn, która jeszcze wtedy była Gwen, uśmiechała
się na nim tak pięknie, jakby była najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Kevin przytulał ją mocno, a obok nich stała czarnowłosa sprzedawczyni sukien
ślubnych i z nierównym makijażem, która była druhną i gruby sprzedawca
hamburgerów w czapce z daszkiem, drużba. W przeciwieństwie do matki Gwendolyn,
Natalie Tennyson, cieszył się jej szczęściem i uśmiechał się za każdym razem,
gdy widział ich razem.
Potem Kevin zniknął, a ona podpisała
papiery rozwodowe. Od tamtej pory uśmiechała się dużo rzadziej, a mieszkanie,
które dzielili, zamknęła, a jednak nie sprzedała. Chciał wielokrotnie zapytać,
czy nie żałuję, ale jakoś nie miał odwagi. Gwen zmieniła się nagle w dorosłą,
poważną Gwendolyn. Coraz mniej czasu spędzała na Ziemi, stale na misji, stale zajęta.
W dziesiąte urodziny Kena Tennysona
Kevin zaatakował po raz kolejny. Max chciał go wtedy zapytać, dlaczego tak
bardzo skrzywdził siebie i ją, ale nie śmiał z powodu Devlina. Odkąd pojawił
się Devlin sprawa jeszcze bardziej się skomplikowała, na dodatek Gwendolyn
żywiła do niego coś na kształt rodzicielskich uczuć...? Obawiał się, że znów
serce jej pęknie.
- Oni nawet nie byli sobie dani po raz
drugi – stwierdził oschle. – Ben, wiem, że chcesz dla Gwendolyn jak najlepiej,
ale sam się w tym gubisz. Raz chcesz go udupić, a raz próbujesz ułaskawić.
Ben zmarszczył brwi i wydał usta,
odwracając wzrok. Jeszcze gdy ostatni raz rozmawiał z Kevinem grozili sobie i
wyzywali, a jednak gdzieś w walce przypomniał sobie, jak to jest mieć kompana
przy boku, takiego, który odepchnie od ciebie wroga albo osłoni przed
pociskiem. Nawet jeśli gdzieś wciąż się ze sobą sprzeczali, wygrażali, to Ben
wiedział, że nigdy nie będzie miał lepszego przyjaciela niż Kevin Levin.
Nieważne, ile lat minęło. Pewne relacje pozostawały w głębi serca niezmiennie
niezmienne.
- Daj czas... – poprosił. – To trudne,
do cholery, dziadku! Możesz już wyjść, Devlin.
Chłopak i dziadek Max podskoczyli jak
na komendę, a Ben tylko się uśmiechnął. Lata pracy Hydraulika nauczyły go,
kiedy ktoś go podsłuchuje, a Devlin skradał się wyjątkowo marnie. Od początku
wiedział, że przygląda się całej rozmowie.
- Cześć – Devlin wyszedł zza reklamy ze
zwieszoną głową. Było mu trochę wstyd, że podsłuchiwał, a jeszcze bardziej, że
dał się złapać. On, syn jednego z największych przestępców, nie umiał nawet
podsłuchiwać. Nic dziwnego, że za każdym razem, gdy próbował coś zwinąć,
sprzedawca się orientował.
- Powinieneś być na sali – powiedział z
troską dziadek Max. – Jak się czujesz, chłopcze?
Devlin chciał bardzo zapytać, gdzie
jest jego tata, gdzie ciotka Gwendolyn, co się wydarzyło, gdzie ten cały
Ragnarok, ale nagle poczuł się bardzo zmęczony. Usiadł ciężko na krześle
naprzeciw Bena i westchnął tak żałośnie, że Ben przez moment był pewien, że
chłopak zaraz się rozpłaczę. Miał prawo. Za wiele wydarzyło się w ciągu
ostatniego roku, a zwłaszcza ostatnich tygodni. Devlin zacisnął mocno oczy i
odetchnął powietrzem przesiąkniętym zapachem kawy.
- Panienko – dziadek Max mrugnął do
kelnerki. – Zmajstruje panienka jakieś lody dla dzieciaka? – spytał wesoło.
Dziewczyna skinęła głową i tanecznym krokiem znikła za ladą, tylko po to, by za
chwilę pojawić się z pucharkiem słodkich lodów.
- Pewnie chcesz wiedzieć... – Ben nie lubił
tłumaczyć ani opowiadać o dawnych latach. Kenneth ciągle chciał słuchać,
podobnie jak Devlin, a on nie umiał mówić z prostego powodu: nie potrafił
rozdzielić, co powinien zachować dla siebie, a co im wyznać.
- Pewnie nie chcesz mówisz – odparł Devlin,
ładując sobie do ust połowę gałki lodów czekoladowych. Ben nagle pomyślał, że to może trochę nie
zdrowo serwować dwunastolatkowi w szpitalu lody o trzeciej w nocy, ale zawsze
mógł zwalić winę na dziadka Maxa.
- Pytaj – Max rozsiadł się wygodniej na
krześle.
- Tata – wypalił Devlin z wielką mocą. –
Co z tatą?
Max i Ben popatrzyli po sobie jakoś
niepewnie i przez moment był pewien, że jest już zamknięty na powrót w Wielkiej
Nicości.
- Odpoczywa – skłamał Ben. – Trochę się
poobijał w czasie walki, ale...
- Mówili, że go operują – Devlin jakby
zwęszył kłamstwo. Przyjrzał się podejrzliwie Benowi, zastanawiając się, czy na
pewno może wierzyć wszystkim jego słowom.
- Operowali – poprawił Ben, ale Devlin
nadal nie był przekonany, czy mówi mu prawdę. – Teraz jest na sali wybudzeń,
daj mu chwilę odpocząć, dobrze?
Devlin niechętnie przytaknął. Tak długo
czekał na rozmowę z tatą, taką szczerą rozmowę, że mógł jeszcze dać mu
kilkanaście minut.
- A ciotka Gwendolyn?
- Też się trzyma – uciął Ben jeszcze
bardziej niepewnie. Takie ogólniki wcale nie satysfakcjonowały Devlina, ale
wolał nie drążyć. Benowi najwyraźniej ulżyło, gdy przestał na sobie czuć wzrok
podobny do takiego, którym policjant mierzy oskarżonego.
- Czarodziejka? – Devlin przechylił
głowę. Wydała mu się najpiękniejsza i najgroźniejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkał.
Nawet ciotka Gwendolyn nie mogła się z nią równać. Była taka niebezpiecznie
czarująca i czarująco niebezpieczna.
- To nasz dawny wróg – westchnął Ben. –
Odkąd miałem dziesięć lat... E, no, posługuję się czarami, tak jak Gwendolyn,
znaczy się, tak jak ciotka...
- Przejęła władze w wymiarze zwanym
Legerdomeną – dodał dziadek, spiesząc z pomocą jego nieporadnym wyjaśnieniom. –
Uważaj na nią, jeszcze nie wiemy, jakie stanowisko zajmie w nowej grze, może
się okazać wielkim wrogiem.
- Ragnarok?
- Mówiliśmy ci już o nim, pamiętasz?
Wtedy, po ataku...
- Pamiętam, ale...
Max powstrzymał Bena gestem dłoni. On
wiedział więcej, a Ben i tak nie umiałby powiedzieć niczego sensownego. Już
sobie to wyobrażał „Eee, no, wróg taki, szukał jednego takiego klucza, a Kevin,
znaczy się...”. Przymknął na chwilę powieki, jakby przywoływał w pamięci
minione lata.
- Ragnarok miał statek, który twój
ojciec Kevin Levin wysadził. Teraz poszukiwał jakiegoś klucza, o ile dobrze
pamiętam, a także chcesz się zemścić. Nie wiem, do czego mu klucz, skoro
statek, do którego pasował, jest zniszczony, ale musimy się tego dowiedzieć.
- Gdzie jest ten klucz? – spytał Devlin.
- To chyba wie tylko Kevin.
*
- Masz pięćdziesiąt centów? – pyta, gdy
siedzą wtuleni w siebie na ławce. Bawi się jej rudymi włosami, po których
słońce błądzi tak rozkosznie, zostawiając złote refleksy. Ona uśmiecha się
wdzięcznie i przeszukuje kieszeni, by w końcu wręczyć mu kilka monet. – Zaraz wracam
– mówi ciepło i odchodzi, a ona śmieje się do słońca.
Ma taką błogą świadomość, że nie musi
niczego, a może wszystko. Ściąga sandały i zarzuca nogi na poręcz ławki,
przymykając oczy. Jeśli słońce za mocno przygrzeje znów wyskoczą jej te okropne
piegi On zawsze powtarza, że są urocze.
- Gwen.
Otwiera oczy i patrzy na niego
zdziwiona. Wygląda jakoś niepewnie, jakby bardzo się czymś stresował, a ona nie
rozumie czym. Zaciska usta, jakby był bardzo zdesperowany, wzdycha ciężko i
klęka przed nią.
- Co ty, Kev – ona nie bardzo rozumie
co się właściwie w tej chwili dzieje. Dopiero po chwili zauważa, że trzyma w
rękach plastikowy pierścionek z automatu, taki, który losują małe dziewczynki.
- Gwen, wyjdziesz za mnie?
Gwendolyn obudził ból pleców, dziwnie,
uciążliwe pieczenie. Potrzebowała kilku sekund, by przypomnieć sobie, co się właściwie
stało. Jęknęła, czując, że znowu porządnie oberwała. Odkąd trafiła na ziemię
była coraz częściej kontuzjowana.
Była w sali, dzięki bogu pojedynczej.
Jak dobrze, że Ben znów o wszystko zadbał. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że na szafce leży kartka napisana krzywymi literami Bena. Mógłby zostać
lekarzem z takim charakterem pisma.
„Devlin bezpieczny. Kevin też. Ja i
dziadek wyszliśmy na kawę J”
Uśmiechnęła się z ulgą, jednocześnie znów
mając do siebie pretensję, że okazała się za słaba. Wolała nie dochodzić, jakim
cudem wydostali się z cholernej Legerdomeny, ale miała wrażenie, że
Czarodziejka mogła im na to pozwolić. Jeśli tak, pewnie jeszcze nie odpuściła.
To nie wróżyło niczego dobrego.
- Cześć, Gwennie.
O wilku mowa.