KSIĘGA 2
Wczesnym rankiem do wioski dotarła dziwna postać. Wynurzyła się z mgły zaraz po wschodzie słońca, przyszła od strony portu ze skromnym workiem na plecach. Była to młodziutka dziewczyna, najwyżej szesnastoletnia. Właściciel karczmy chciał ją zagadać; słyszał, że cały port spłonął, gdy statek Narodu Ognia rozprawiał się z piratami. Obca jednak nic nie wiedziała, albo nie chciała mówić.
Wczesnym rankiem do wioski dotarła dziwna postać. Wynurzyła się z mgły zaraz po wschodzie słońca, przyszła od strony portu ze skromnym workiem na plecach. Była to młodziutka dziewczyna, najwyżej szesnastoletnia. Właściciel karczmy chciał ją zagadać; słyszał, że cały port spłonął, gdy statek Narodu Ognia rozprawiał się z piratami. Obca jednak nic nie wiedziała, albo nie chciała mówić.
Zresztą, była dziwna. Od razu
zauważono, że nie tutejsza. Miała ciemną buzię i płaski nos, rysy, jakie widuje
się u ludzi z Plemienia Wody. Ale skąd ktoś z Bieguna wziąłby się tak daleko za
morzem. Ubrana była też egzotycznie, w czerwieni i czerni, kolorach Narodu
Ognia. Szybko uznano ją za podejrzaną i bacznie obserwowano.
- Pewnie przyszła z kolonii za
robotą – zawyrokował karczmarz, u którego się zatrzymała, tylko na jedną noc.
Wzięła najskromniejszy pokój na
strychu, choć – gdy płaciła za śniadanie – karczmarz dostrzegł w sakiewce
złoto. Nie była rozmowna i wszystkie pytania zbyła. Słowem, dziwaczka.
Później karczmarz dziwił się tylko
bardziej.
Katara szybko zrozumiała, że musi
zmienić swoje przyzwyczajenia i nauczyć się żyć w zupełnie innym świecie.
Dawno, dawno temu, gdy porwali ją Najeźdźcy i wywieźli z domu do obcego kraju,
trafiła na drugi koniec świata. Nie umiała żyć w Pałacu i nie znała zasad
nowego miejsca. Trwało, zanim się otrząsnęła i nauczyła funkcjonować w innej
rzeczywistości. Teraz musiała drugi raz dźwignąć ten ciężar.
Królestwo Ziemi.
Wiedziała o nim tyle, co nic. Gdy
była dzieckiem, czytała wraz z Zuko książki starych geografów. Pamiętała
pożółkłe ryciny: góry na północy, olbrzymie pustynie, otoczone murami Ba Sing
Se i kolorowe miasta z zawiłymi ulicami. Nie miała pojęcia, jak ma sobie tu
ułożyć życie.
O powrocie na Północ nawet nie
marzyła. Musiała się skupić, by przeżyć kolejny dzień, miesiąc. Być może kiedyś
uda jej się dostać na statek, dopłynąć na Biegun, wrócić do domu. (Jeśli
jeszcze miała jakiś dom).
Już pierwszego dnia pobiegła na
targ. Budziła zbyt dużo zainteresowania nie tylko swoją egzotyczną urodą, ale
także nietypowym ubraniem. Tu ludzie nosili kolory swojej nacji, kolory ziemi.
W Narodzie Ognia przywykła do
jedwabi i kaszmiru. Ubrania były lekkie jak mgiełka i ozdobione złotymi
nitkami. Tutaj wszystko było proste, wygodne, praktyczne. Żadnych zawiłych
wiązań, zwykła zapięcia. Kupiła kilka lnianych sukienek, idealnych do pracy.
Spodziewała się, że czeka ją harowania aż do potu czoła.
Pracowała już jako praczka. Tuż po
zniknięciu Królowej Ursy wyniosła się w Pałacu, ale mieszkała wówczas z…
Zadrżała na wspomnienie Hamy. Wolałaby jej nigdy nie poznać.
Nawet mówiła inaczej niż ludzie z
Królestwa Ziemi. Zaraz po przybyciu do Pałacu, Azula dokuczała jej, że
śmiesznie zaciąga przy samogłoskach. Z czasem jej akcent się zmienił, nabrał
krzykliwej maniery pochodzącej z Narodu Ognia.
Zresztą, już pierwszego dnia
zauważyła, że ludzie tutaj mówili mało i stanowczo. Byli tacy, jak ich żywioł –
niezachwiani, twardzi i trochę gruboskórni, ale Katara darzyła ich sympatią.
Byli jej przyjaciółmi bardziej niż żołnierze Ognia.
Gdy Katara później opowiadała o swoim
życiu, pomijała pierwsze tygodnie w Królestwie Ziemi. Był to nudny,
przygnebiający okres. Nie miała przy sobie nikogo, nie potrafiła się
zaprzyjaźnić z miejscowymi.
Pracowała przy porcie, oprawiając
ryby. Chociaż była blisko wody, źródła jej siły, to szczerze nienawidziła
paskudnego zajęcia. Każdego wieczoru szorowała dłonie tak długo aż puchły, a i
tak czuła wstrętny zapach.
Trwała w dziwnym letargu, Monotonnie
spędzała dni, oszczędzała niemal na wszystkim, chociaż nie wiedziała, na co
zbiera. Przełom nastąpił nagle w chwili, której najmniej się spodziewała.
Było to w dniu, w którym patrol
Narodu Ognia miał odebrać haracz od właściciela fabryki, w której pracowała.
Wszyscy obawiali się tego dnia, świadomi, że żołnierze z każdą wizytą biorą
więcej i więcej. W porcie panowała niespotykana cisza, niewielu ludzi odważyło
się wyjrzeć z domu.
Z żołnierzami nie było żartów. Za
krzywe spojrzenie można było spłonąć na oczach rozweselonego patrolu.
Katara nie bała się żołnierzy. Tak naprawdę
niewielu rzeczy się już bała. Strach towarzyszył jej bardzo, bardzo długo,
przez całe lata. Gdy mieszkała w Pałacu, a potem gdy wypłynęła z Zuko drżała
nieustannie. Ale odkąd została sama, potrafiła się odciąć od wszystkich emocji.
Pracowała sumiennie i po cichu,
zresztą tak jak zazwyczaj. Obserwowała bosmanów, którzy kręcili się
niespokojnie po plaży. Widziała niepokój na sinych twarzach – żołnierzom z
Narodu Ognia przychodziły do głowy różne rzeczy. Mogli zatopić kutry albo
spalić nowy żuraw przy studni.
Patrol nie nadchodził.
Katara pracowała niewzruszona do
chwili, gdy wyczuwał swąd dymu. Ostra woń dobiegała gdzieś od strony lasów
okalających wioskę. Spłoszona rozejrzała się dookoła, przeczuwając, że nie
wróży to nic dobrego.
Ruszyła, by się ukryć jak najdalej
od portu. W tej samej chwili u bram wioski wybuchło zamieszanie, ale jakże
inne, od tego, czego wszyscy się spodziewali. Najpierw rozbrzmiał długi,
radosny gwizd, a potem setki krzyków zlały się w wybuch radości.
- BIERZCIE! – ktoś ryknął.
Katara wybiegła na główny plac i
stanęła jak wryta.
Do wioski wjeżdżał olbrzymi wóz,
obładowany beczkami z winem, skrzyniami z suszonym mięsem i belami drogich
materiałów. Za nim kolejny i kolejny. Na pierwszym siedział król całego kramu –
wysoki, rozwrzeszczany chłopak tak rozczochrany, że Katara nie widziała jego
twarzy. Na kolanach trzymał worek ze złotem i co jakiś czas sięgał do niego,
wyrzucając monety w stronę ubóstwiającego go tłumu.
To na pewno nie był patrol żołnierzy
Ognia.
Wokół wozów tłoczyła się szalona
hołota – obdarci, roześmiani chłopcy, w prowizorycznych mundurach z partyzancką
bronią. Krzyczeli i rozdawali ludziom co popadło.
- ROZBROILIMY ŻOŁNIERZY OGNIA! – ryknął
znowu król przedstawienia i wysypał całe złoto z worka. Jego głos był potężniejszy
od skandowania tłumu nie dlatego, że krzyczał, ale dzięki pewności, z jaką
mówił.
Pod kogi Katary posypały się złote monety.
Ledwo na nie spojrzała, chciwa staruszka zebrała wszystkie i płochliwie
pochowała po kieszeniach, w obawie, że dziewczyna spróbuje jej odebrać cenny
skarb.
Katara gaiła się na obdartusów,
którzy najwyraźniej właśnie obrabowali wojsko i nigdy nie była bardziej
zdumiona.